Są takie chwile w karierze, gdy czujesz się jak wszechwiedzący prorok. Jedną z nich jest dzień, w którym Twój roczny budżet zostaje zatwierdzony. Pamiętam ten dreszcz emocji, gdy na rozmowach rekrutacyjnych wybrzmiewało z moich ust: „Pracuję na budżetach”. Brzmiało to dumnie, jakbyśmy byli nie tyle planistami, ile kapłanami finansowego ładu. A co dopiero w firmie produkcyjnej, gdzie każde zero i każdy przecinek mają swoje miejsce.
Dział: Felieton
Koniec czerwca. W powietrzu unosi się zapach świeżo ściętej trawy, grilla i edukacyjnych rozczarowań. Dzieci odbierają świadectwa – jedni z paskiem, inni z ulgą. Nauczyciele kolejny raz dziękują Bogu za dotrwanie do końca. Dla niektórych to był rok ciężkiej pracy. Dla innych – rok prześlizgiwania się. Trochę ściąg, trochę AI, trochę „będzie dobrze”.
Wchodzisz na halę. Słychać maszyny, światło miga, wózek przejeżdża niebezpiecznie blisko palców. Normalny dzień w pracy. Jednak to nie maszyny są dziś najbardziej rozgrzane – tylko Ty i prawdopodobnie za chwilę Twój zespół. Plan napięty, zamówienie opóźnione, a ktoś z utrzymania ruchu znów zniknął w tajemniczych okolicznościach dokładnie wtedy, gdy był najbardziej potrzebny przy maszynach. Produkcja, jak zwykle, jedzie na oparach – a Ty, menedżer tej całej operacji, resztkami sił powstrzymujesz się przed eksplozją.
Gdy w firmie pojawia się hasło „Wdrażamy ISO 9001!”, reakcje są różne. Dział jakości się cieszy (bo będą mieli haki na produkcję), inżynierowie wzruszają ramionami („znowu coś wymyślili”), a produkcja... no cóż, produkcja od razu pyta: „Ale to oznacza, że teraz trzeba będzie robić więcej papierów?”.