I tak się zaczyna coroczny sezon na zmiany. LinkedIn pełen jest złotych myśli o rozwoju, certyfikatów i nowych zdjęć profilowych w marynarce. A ja – jako ten, który po drugiej stronie biurka ma za zadanie wyłowić spośród tej floty kandydata, który faktycznie dopłynie do celu – obserwuję to wszystko z rosnącym uśmiechem (czasem serdecznym, a czasem lekko sarkastycznym).
Magicy Lean, Sensei AI i DMAIC, który uczył ich Six Sigmy
Zdarzało mi się spotykać kandydatów, którzy mieli więcej liter po nazwisku niż samo nazwisko. LSSGB, LSSBB, DOE, TPM Master, Expert Black Belt, PRO Team Builder, SPC, FMEA – całe alfabety dumy zawodowej. Papiery piękne, oprawione w PDF-y, często z logotypami znanych instytucji szkoleniowych. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy zaczynaliśmy rozmowę, to DMAIC musiał im przypominać, co znaczy
DMAIC.
Niektórzy nawet twierdzili, że „robili VSM”, tylko jak się dopytać, co konkretnie, to wychodziło, że chodziło o schemat blokowy zrobiony w Excelu. Inny kandydat, zapytany o DOE, spojrzał na mnie z miną mówiącą: „to chyba znaczy Diabelnie Optymalizujące Efekty?”.
Oczywiście – każdy może mieć gorszy dzień. Stres robi swoje, rekrutacja potrafi usztywnić nawet najbardziej doświadczonego człowieka. Jeśli jednak ktoś przez całą rozmowę nie jest w stanie rozwinąć podstawowych skrótów, które ma na certyfikacie, to trudno się oprzeć wrażeniu, że coś w tym kajaku jest nie tak.
POLECAMY
Rekrutacja po mojemu
Dlatego zamiast godzinnych rozmów przy biurku, wolę od razu zaprosić kandydata na halę. Zabrać go na obszar, dać chwilę, by się rozejrzał. Wystarczy 15 minut, że...

.gif)